Bez stwierdzeń niepodważalnych. Rozmowa z prof. Jerzym Bralczykiem

Profesor Jerzy Bralczyk w czasie Bieszczadzkiego Lata z Książką, Przemyśl 2014. Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Łukasz Janicki: Jest pan profesor autorem znakomitej książki o języku polskiej propagandy politycznej lat 70. XX w. Można chyba uznać, że praca ta, odsłaniając mechanizmy językowej manipulacji, demaskuje fałsz dyskursu publicznego tamtych czasów. Czy – zapytam nieco przewrotnie – nie jest tak, że w rozwoju językoznawstwa ważną rolę odgrywa właśnie nasilanie się zjawisk propagandowych?
Jerzy Bralczyk: Według niektórych badaczy język powstał dlatego, że w naszych przodkach zrodziła się chęć przekonywania, namawiania kogoś do czegoś (nawiasem mówiąc: w pewnym momencie uzgodniono, że nie będziemy się zastanawiali nad początkami języka, bo to nie przystoi, a poza tym nie wiadomo, jak to właściwie wyglądało, potem jednak do tych rozważań wrócono). Wśród językoznawczych historyjek znajdowały się takie na przykład anegdoty: jeden z małpoludów – naszych praszczurów – zaczął mówić, bo chciał, by inny zerwał jabłko czy przeszedł przez rzekę. Moim zdaniem prawdą jest, że właściwie każda wypowiedź ma walor zarówno informacyjny, jak i perswazyjny. Pytanie brzmi, jak dalece konkretne działania, które wpływają już nie na poszczególnych ludzi, ale na zbiorowiska, mogły prowadzić do wytworzenia się teorii, czyli retoryki. Retoryka najpierw była przez Greków pojmowana nieco naiwnie jako wspólne poszukiwanie prawdy. Rzymianie – też trochę idealistycznie – mawiali, że retor to „mąż prawy, przygotowany do mówienia” (łac. „Vir bonus, dicendi peritus”). Cały czas jednak – w większym lub mniejszym zakresie – dbano o to, żeby doskonalić formuły naszego wpływania na innych. Mamy zatem wybór, w zasadzie etyczny, czy będziemy wpływali na kogoś dlatego, że chcemy się porozumieć i jak najprecyzyjniej wyrazić swoje myśli (co byłoby uczciwe, a nawet piękne), czy też chcemy namówić go do czegoś, czego on wcale nie musi chcieć. A najlepiej się namawia, gdy ludzie nie wiedzą, że są namawiani. Dlatego też powtarzano, że w retoryce największą sztukę stanowi osiągnięcie naturalności, czyli ukrycie, że jest ona sztuką.
Rozwój umiejętności retorycznych wpłynął oczywiście na rozwój teorii językowej. W czasach rzymskich retoryka była w dużej mierze sztuką krasomówstwa, popisywania się; uczono jej, żeby osiągnąć biegłość w przekonywaniu, chodziło zatem o opis narzędzi doskonałych czy też – mówiąc precyzyjniej – opis możliwości doskonalenia już posiadanych narzędzi. Trzeba bowiem podkreślić, że retoryka była w istocie derywowana z opisu naszych realnych zachowań językowych – nie mieliśmy zatem do czynienia z sytuacją, że ludzie coś wymyślili, a potem to wcielali w życie, lecz raczej z próbami odwzorowania czegoś, co już i tak zwykliśmy robić (analogicznie logika ma za zadanie odwzorowywanie naszego sposobu myślenia). Tym samym perspektywie preskryptywnej musiała towarzyszyć perspektywa deskryptywna.
Badania prowadzone na gruncie językoznawstwa pragmatycznego – czyli tego, którego początki możemy dostrzec właśnie w retoryce – były później obecne w historii z różnym nasileniem i przybierały różne formy. Wiązało się to z powracającym od czasu do czasu postulatem, aby za przedmiot językoznawstwa uznawać wyłącznie sam język. Rezultaty tych tendencji były niejednorodne i w różnych momentach na pierwszy plan wysuwano odmienne aspekty językoznawstwa. Niektórzy badacze zaczęli na przykład programowo abstrahować od czynników zewnętrznych, żeby skoncentrować się na strukturze języka, inni największą wartość widzieli w analizach jego aspektów historycznych, a jeszcze inni, chociażby kognitywiści, zastanawiali się, jak język nas wyraża. Sadzę jednak, że niezależnie od owych rozbieżności językoznawcom przez cały czas towarzyszyła wspomniana perspektywa deskryptywna, czyli – jak to robić?
Pozostało 8+ minut lektury.
By otrzymać 2 zł na start i przeczytać cały artykuł, załóż konto w portalu Webnalist.Masz już konto? Zaloguj się
płacisz grosze
kilkunastu tekstów


Drogi Czytelniku, droga Czytelniczko...
jeśli dotarliście do tego miejsca, to znaczy że pasujecie do naszej społeczności ludzi, którzy potrafią docenić wartościowe teksty. Jesteśmy na początku naszej drogi, ale wierzymy, że wspólnie zrobimy coś dobrego dla dziennikarstwa w Polsce.
